4 marca 2016

Rozdział 14 – Historia błękitnych bliźniąt.

— Wiele się ostatnio wydarzyło, nie ma co – zauważyła Erica, która czyściła kufle po piwie. – A przedtem było tak cichutko! Brakuje mi tego, zdecydowanie.
— Ale Hana, a raczej Hoshi, przynajmniej dowiedziała się kim jest.
— À propos, gdzie się teraz podziewa?
— Ćwiczy ataki razem z panem Natsu i panią Lucy.
— Ech, te dzieciaki. Zabawom nigdy dosyć!
— Dokładnie.
Jane westchnęła i upiła łyk lemoniady. Od kiedy dowiedzieli się, gdzie leżą groby dawnych członków Fairy Tail, Mizu cały czas tam przebywała. W ogóle rzadko bywała w Gildii, a jej serce dusił mrok i to było widać.  Białowłosa postanowiła pognać czym prędzej na cmentarz, który mieścił się niedaleko miasta. Coraz więcej ludzi przybywało do tej miejscowości, która niedługo znów zacznie tętnić życiem. I przede wszystkim: nie czuć śmierci w powietrzu. Zdecydowanie było lepiej niż przedtem.
— Mizu-san! – krzyknęła dziewczyna i usiadła obok niej na ławce. – Od kilku dni nie pokazujesz się w Gildii, a wiele się zmieniło. Dlaczego? Cóż się stało?
Jane dostrzegła napis na nagrobku. „Fullbuster”, czyli ktoś z rodziny Mizu, a więc to dlatego tu przesiaduje.
— Tutaj spoczywa moja matka, Juvia Fullbuster. Zginęła, chroniąc mnie i niedawno to do mnie dotarło, a ja przedtem nie przyznawałam się do rodziców. Przez pół życia ich nienawidziłam!
— Mizu-san...
— Powiedz mi, Jane, czy to sprawiedliwe, by dzieci chowały rodziców? Czy to sprawiedliwe, by zamiast cieszyć się życiem z nimi, muszą nad nimi płakać?! Gdzie tu jest szczęście?!
— Ten świat zabłądził, Mizu-san, przez Smoczą Siłę i nic nie jest już takie samo, jak przedtem. Musimy się z tym pogodzić.
— Ale ja nie chcę! Nie chcę, by śmierć mej matki poszła na marne.
— Wiem, co czujesz, bo straciłyśmy obie coś cennego.
— Nic nie wiesz, nie znasz mnie zbyt dobrze, ale wiesz co? Przewyższę mojego ojca! I pomszczę matkę. Zniszczę samego Zerefa i Acnologię. Sama.
— Mizu-san, nie możesz!
— Mogę wszystko.
— Jesteś nam potrzebna w Gildii, a nie w obcym świecie.
— Samotność nie jest mi obca, Jane. Ja się wychowałam z samotnością. Co z Hoshi? Jak się czuje?
— Wygląda na to, że wydobrzała, a na dodatek ćwiczy ataki z panem Natsu. Bez odpoczynku.
— To wspaniale! Będzie coraz silniejsza.
— Na to wygląda.
— A więc powiadasz, że mam zostać w Gildii?
— Tak. Wszyscy cię potrzebują. To oczywiste.
— W takim razie zostanę. Pomimo tego, iż nie czuję się tam szczęśliwa.
— Przecież masz jeszcze ojca, Mizu-san, a ja nie mam nikogo. Kto tu ma lepiej: ty czy ja? Z którego szczęścia lepiej korzystać?
Mizu otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się delikatnie, bo ta mała miała od początku rację. Faktem jest, że odzyskała niedawno ojca. Czy matka chciałaby zemsty z jej strony? Ojciec wiele razy opowiadał, jakim Juvia była człowiekiem: beztroskim, pogodnym i wiecznie uśmiechniętym, a przede wszystkim walczyła o swoje. Za to podziwiała rodzicielkę, bo ona tak nie potrafiła.
Myślała cały czas o Victorze. Było jej go żal, a poza tym była mu wdzięczna – gdyby nie on, nie poznałaby matki, nie dowiedziałaby się kim tak naprawdę jest. Z oddali obserwował ją Daisuke, który podziwiał pannę Fullbuster, ale to ukrywał. Bał się swoich uczuć. Przymrużył trochę powieki i zamyślił się. Tyle się zmieniło. On i Loretta wiele przeszli, decyzja Daisuke i słabość Lory, która zrobiła się taka, bo nikt jej nigdy nie przytulił, ani nie powiedział ciepłego słowa. Zawsze starała się być lepsza od swojego starszego o minutę brata bliźniaka. Tak. Daisuke i Loretta byli bliźniakami. Szkoda tylko, że Loretta nie mogła ujrzeć uśmiechu ich matki, gdy ta ich przytulała. I od tej pory toczy się dalej historia błękitnych bliźniąt.
— Daisuke? – spytała głupkowato Mizu. – Coś się stało?
— Nie, nic. Po prostu zamyśliłem się.
— Daisuke? Mogę ci coś powiedzieć?
— Tak.
— Świat nie jest zły tylko ludzie tacy są, bo popełniają błędy. Uczyńmy go więc lepszym.
I w tej chwili stało się coś nadzwyczajnego: Mizu pierwszy raz wyciągnęła rękę w kierunku Daisuke Redfoxa. Chłopak spojrzał na nią jednocześnie z ciekawością i zaskoczeniem. Dlaczego tak postąpiła? Czego chciała? A może naprawdę chce mu pomóc? W tym samym momencie do tego wszystkiego musiała doczepić się Nashi, która od zawsze była ciekawska.
— Ja też chcę zwiedzać świat! I dokopać Acnologii! – krzyknęła. – Z wami!
Mizu uśmiechnęła się łagodnie, a Daisuke zrobił to samo. Teraz pozostało jedynie ułaskawić Lorettę, jak to się często mawiało, ale to już będzie trudniejsze, ponieważ była ona całkiem inna niż on. Magowie usłyszeli dziwną pieśń dochodzącą z dolnej biblioteki.
— …Przyleciały maleńkie złote ptaszki, usiadły na gałęzi i błagały o wolność... Nie wiedziały, co je czeka i kochały się nawzajem. Przyleciały maleńkie złote ptaszki... – Śpiewała to właśnie Loretta, która ocierała łzy, płynące spod powiek. – …Przyleciały maleńkie złote ptaszki, usiadły na gałęzi i błagały o wolność...
Mizu spojrzała na dziewczynę. Miała nadzieję, że ta całkiem nie zwariowała.
— Lora, coś się stało? – pierwsza spytała panna Fullbuster.
— Och, stało się! Dzięki ptaszkom odkryłam w sobie magię. Będę taka jak wy, a nawet lepsza, maleńkie ptaszki...
— Lora... – wyszeptał Daisuke ze smutkiem i próbował ją przytulić, lecz dziewczyna uniknęła tego.
Najprawdopodobniej na swój sposób przeżywała szok, po tym, co się stało. Myślała, że jest nie wiadomo kim i często wybuchała płaczem jak małe dziecko, ale nikt z Gildii nie śmiał się. Nie mógł lub też nie chciał. Bali się też, że jedno z bliźniąt wkrótce umrze. Ta myśl bardzo często ich nachodziła, dlatego próbowali o tym zapomnieć.
— Już dobrze, Lora... – Daisuke jednak przytulił siostrę bliźniaczkę. – Wszystko jest dobrze. Tak, mamy złote ptaszki.
Loretta od kilku dni zachowywała się jak małe dziecko, prawda była dla niej zbyt bolesna i nie potrafiła inaczej się z nią obejść. Często zamykała się w swoim pokoju na górze w Gildii i nie przyjmowała nikogo, nawet jeżeli ktoś przychodził z posiłkiem. Zrobiła się wychudzona, zaniedbana, ale tylko na własne życzenie. Jedynym jej przyjacielem były książki, gdyż nie zauważała ani brata, ani ojca.
— Nawet nie mogę pomóc własnemu dziecku – wymruczał bezradnie Gajeel, klnąc cały czas pod nosem. – Ona umrze, jeżeli tak dalej będzie. Nie chcę kolejnej śmierci... Levy by tego nie chciała... – wyszeptał.
— Musimy odnaleźć osobę, która leczy innych – palnęła nagle Nashi. – Czy w ogóle istnieje taka magia?
Happy znienacka podleciał do córki Natsu i próbował sobie coś przypomnieć.
— Owszem, istnieje, ale nie wiadomo czy posługujące się nią osoby przetrwały wojnę. Sam mam obawy. Pamiętam jak Wendy leczyła naszych przyjaciół...
— Wendy? Zbyt słodkie imię – parsknęła Nashi. – Ja bym takiego nie chciała.
— Patrzcie! – krzyknęła nagle Jane. – Coraz nowsze misje pokazują się na Tablicy Ogłoszeń! – Wskazała palcem na panel ze zleceniami. Faktycznie. Codziennie przybywało zgłoszeń, bo magowie ujawniali się, nie bali się już. Czyżby jeszcze istniała nadzieja?
— Tak się zastanawiam – zaczął Happy – skoro pojawiają się ogłoszenia, to może są magowie, którzy posługują się magię leczenia? Może magia całkowicie się odrodziła?
— Co to znaczy: „odrodziła”? – spytała Nashi.
— Czyli, że powrócili magowie, którzy ukrywali się wcześniej przed Wielkim Imperatorem lub Acnologią – wytłumaczył spokojnie Happy. – Nawet ci z mrocznych gildii pozostawali w ukryciu. Aye! Wiem coś o tym, bo wraz z Natsu się kamuflowaliśmy. Aye!
— On musi ciągle mówić to „Aye”? To się już nudne robi.
— Nashi!
— No co? Taka prawda. Co ja na to poradzę?
— Aye! Bo jestem kotem – odpowiedział wesoło Happy, nie przejmując się krytyką córki przyjaciela.
— Jakbyśmy nie zauważyli...
Nashi na chwilkę się zamyśliła.
— Mam! Wpadłam na genialny pomysł! – powiedziała bardzo głośno. – Znajdziemy lek dla Loretty! Uratujemy ją przed śmiercią, ponieważ należy do nas, jest częścią naszej rodziny.
Gdy Lucy usłyszała to z ust własnej córki, była z niej bardzo dumna. Nie mogła uwierzyć w to, że Nashi kiedykolwiek powie coś tak mądrego, bo od zawsze uważała, że dziewczyna odziedziczyła wszystko po ojcu.
— Jeżeli mojemu tacie udało się odnaleźć żywego pana Graya – zaczęła – to znajdziemy lek! Już wiele przeszliśmy, to i teraz nam się uda. Prawda?
— Prawda – przyznała rację Mizu. – Lecz musimy się na tę misję przygotować i to jak najszybciej. Sami wiecie dlaczego….
— Acnologia – mruknął Daisuke.
— I nie tylko. Są inni magowie, którzy pragną naszej śmierci. To ich właśnie powinniśmy się obawiać, a nie smoka. Bestia chce tylko nas zabić i nie myśli racjonalnie, a ludzie owszem i to jest ich najlepsza broń przeciw nam – stwierdziła Mizu. – Tak właśnie było w przypadku Ophelii, siostry Victoria. Ona sama mówiła przed śmiercią, że jest ich więcej.
— Ta walka była wyjątkowo ciężka.
— Zdecydowanie tak... – mruknęła Mizu
— Mistrzu! – po Gildii rozległ się głos Hoshi, która przez cały czas była na górze i próbowała zajrzeć do chorej Loretty. – Błagam! Pomocy! Ktokolwiek!
Wszyscy poderwali się na równe nogi i pobiegli na trzecie piętro, gdzie znajdowały się tak zwane gościnne pokoje na wypadek, gdyby magowie nie mieli własnego zakwaterowania. To był właśnie pomysł Daisuke, który rozplanował całą architekturę owego budynku. Miał talent do tego, trzeba było mu to przyznać.
— Ona... – Hoshi wpatrywała się w smutną twarz Loretty. – Ona umiera... Mistrzu Daisuke...
Hoshi rozpłakała się głośno i nie mogła się opanować. Jane przytuliła do siebie Smoczą Zabójczynię.
— Straciła wolę i wiarę w życie – wyszeptała Jane. – To jest najgorsze, co może spotkać człowieka. Nawet tego, który nie posiada ani krzty magii.
Loretta oddychała bardzo powoli i ciężko. Spod zamkniętych powiek spływały maleńkie łzy bólu i żalu do całego świata. Smocza potęga dosięgła i ją, przytłaczając także innych: bliskich, przyjaciół, znajomych.
— Ona nie umarła! – krzyknęła zirytowana Nashi, która z trudem hamowała łzy. – Nie umarła! Ja znajdę to cholerne lekarstwo! Znajdę je! – dodała, po czym wybiegła z Gildii, potrącając po drodze nic nieznaczących przechodniów, a za nią biegła zatroskana Mizu, która nie chciała niczyjej śmierci. Nashi już nie potrafiła powstrzymać łez. Cały czas płakała, biegnąc, a wiatr rozsiewał po świecie słone krople. Zupełnie tak, jakby miało to przynieść ulgę.




Betowała: Roszpuncia

Ps. Od bety: w razie znalezienia błędów, wypiszcie je w komentarzach. Dzięki!

Szablon wykonała: Roszpuncia